Dekady zajęło upowszechnienie przekonania, że człowiek nie powinien być traktowany jedynie jako trybik w rynkowej maszynerii czy element statystyki. W postulacie tym – wbrew wciąż popularnym sądom – nie chodzi o sentymentalne moralizatorstwo. Niezgoda na zło to sprawa największej wagi. Z tego powodu nie może być usprawiedliwieniem dla czynów niesprawiedliwych, nieuczciwych i krzywdzących „moralnie obojętny”, jak monotonnie powtarzają niektórzy, charakter rynku.
Czy personalizm – teoria filozoficzna kojarzona najczęściej z dwudziestowieczną filozofią chrześcijańską, z nazwiskami Maritaina, Mouniera czy Wojtyły – ma cokolwiek do zaoferowania ludziom działającym w biznesie, odpowiedzialnym za zarządzanie w przedsiębiorstwach lub mającym wpływ na kształt współczesnego rynku? Na tak postawione pytanie wielu wzruszy po prostu ramionami. Zdaje się bowiem, że w codziennej praktyce zawodowej (nie mówiąc już o analizach dotyczących ekonomicznej makroskali) niezwykle trudno odnosić się do filozoficznych subtelności. Wielu jest całkiem mocno przekonanych, że uczone, mądrościowe rozważania (nawet gdybyśmy się zgodzili, że chodziłoby o sprawy najzupełniej fundamentalne) nie mają zwykle dającego się zauważyć związku ani z indywidualnym doświadczeniem życiowym, ani tym bardziej z rzeczywistością rynkową, w której po uszy jesteśmy zanurzeni. Nie filozofia zatem nam potrzebna, ale co najwyżej solidne badania szczegółowe. To, co od starożytności nazywane jest umiłowaniem mądrości, nie sprawi przecież, że wykonamy plan z nawiązką, pomnożymy zysk, osiągniemy sukces. W naszym okrutnym świecie lepiej zatem postawić na (domniemaną przynajmniej) użyteczność myśli. Tylko czy przyjmując taką postawę, naprawdę możemy być pewni, że osiągniemy upragniony przez nas człowieczy dobrostan?
Ekonomia to również filozofia
Wielu z nas zapomniało, że oddzielanie filozoficznej refleksji od ekonomicznej teorii i praktyki wcale nie musi być oczywiste ani pożądane. Nie kto inny jak Adam Smith, nazywany często ojcem współczesnej ekonomii, uważał, że jest ona częścią filozofii moralnej. Tak samo twierdził w swej wydanej w 1848 r. książce Principles of Political Economy John Stuart Mill. Ekonomia służyć miała opisaniu, jak człowiek może postępować w sposób moralnie słuszny – bądź nie – w rzeczywistości gospodarczej. Obaj wspomniani myśliciele uznawali, że w dotychczasowej refleksji moralnej brakowało ujęć spraw dla człowieka bardzo podstawowych, tzn.: sensu pracy oraz wymiany handlowej, znaczenia bogacenia się, które wykraczałoby poza wąskie określenia chciwości i zysku, czy rozumienia rynku jako przestrzeni, w której możliwe jest i samodoskonalenie, i działania moralnie godziwe. W XX w. przekonania Smitha i Milla na temat ekonomii jako de facto refleksji moralnej zostały niemal zapomniane.
Określenie „osoba” wielu ukazuje się jako wyjątkowo mgliste. Są tacy, którzy myślą, że pod terminem tym kryje się indywidualny człowiek z zestawem ściśle określających go cech. W ten sposób patrzymy na człowieka jak na przedmiot, który – w zależności od okoliczności – można wykorzystać, a potem odłożyć na bok albo też kompletnie odrzucić.
Jednak personaliści upierają się, że osoba na pewno nie jest przedmiotem.
W myśleniu i działaniu starano się pojmować ekonomię na wzór matematyki czy fizyki. Minęły dekady, nim znów żywe stało się przekonanie, że człowiek nie powinien być traktowany jedynie jako trybik w rynkowej maszynerii czy element statystyki. W postulacie tym – wbrew popularnym wciąż tu i ówdzie sądom – nie chodzi o sentymentalne moralizatorstwo. Niezgoda na zło to przecież sprawa największej wagi. Z tego powodu nie może być usprawiedliwieniem dla czynów niesprawiedliwych, nieuczciwych i krzywdzących „moralnie obojętny”, jak cokolwiek monotonnie powtarzają niektórzy, charakter rynku.
Personalizm, czyli osoba nie jest przedmiotem
Inna rzecz, że nie wszystkie filozofie w ekonomicznej refleksji mogą być jednakowo przydatne. Większą interpretacyjną możność mają raczej te, które kładą nacisk na działanie, wolność i odpowiedzialność w odniesieniu do innych. Łatwiej i skuteczniej wtedy tłumaczyć sytuację człowieka w rzeczywistości rynkowej. Taką propozycją jest bez wątpienia personalizm. Co zatem może on dziś dać ludziom działającym w biznesie? Pewną sugestią jest już sama nazwa tego kierunku filozoficznego. Wywodzi się ona od łacińskiego słowa persona, czyli „osoba”.
W kontekście ekonomicznym personalizm to przede wszystkim przypomnienie, że na rynku aktorami są osoby, a nie towary, usługi, ekonomiczne prawidła czy nawet firmy bądź instytucje.
Owo przypomnienie zdać się może banalne, a jednak określenie „osoba” z pewnością wielu ukazuje się jako wyjątkowo mgliste. Są tacy, którzy myślą, że pod terminem tym kryje się indywidualny człowiek z zestawem ściśle określających go cech. W ten sposób patrzymy na człowieka jak na przedmiot, który – w zależności od okoliczności – można wykorzystać, a potem odłożyć na bok (by ponownie go wykorzystać w bardziej sprzyjających prywatnie, ekonomicznie czy politycznie warunkach) albo też kompletnie odrzucić. Jednak personaliści upierają się, że osoba na pewno nie jest przedmiotem.
Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tego nurtu – francuski filozof i publicysta Emmanuel Mounier w jednym ze swych błyskotliwych esejów pisał, że osoba jest właśnie tym, co w człowieku nie może być traktowane jako przedmiot. Oto mój sąsiad. Odczuwa on swoje ciało w szczególny sposób, którego nie mogę doświadczyć; mogę jednak obserwować jego postać z zewnątrz, badać jego nastroje, cechy dziedziczone, wygląd, choroby, krótko mówiąc – mogę traktować go jako przedmiot wiedzy psychologicznej, lekarskiej itd. Jest on urzędnikiem i istnieje określony statut urzędnika, istnieje psychologia urzędnika, które mogę studiować na jego przypadku, pomimo że ani statut, ani psychologia nie są nim samym, nie są nim całym, nie wyczerpują jego szeroko pojmowanej rzeczywistości. Jest on poza tym, w ten sam sposób, jednym z Francuzów, jednym z mieszkańców miasta lub jednym z maniaków, jednym z socjalistów, jednym z katolików itd. Nie jest on wszakże jednym z Bernardów Chartier. On jest Bernardem Chartier. Tysiące sposobów, którymi mógłbym go określić jako jeden z egzemplarzy pewnej klasy, dopomaga w zrozumieniu go, a zwłaszcza w posługiwaniu się nim, czyli pozwala mi wiedzieć, w jaki sposób praktycznie mam się wobec niego zachować. Są to jednak tylko poszczególne wycinki ukazujące za każdym razem jeden aspekt jego istnienia. Sto tysięcy zdjęć fotograficznych nie tworzy jeszcze człowieka, który chodzi, myśli i chce. Przekonanie, że personalizm zamiast traktować ludzi seryjnie, domaga się, by zwracano uwagę jedynie na subtelne różnice między nimi, jest błędne(2).
To błędne postrzeganie człowieka, na które zwrócił uwagę Mounier w przytoczonym powyżej tekście, we współczesnym świecie zdaje się dominować jeszcze bardziej niż w latach 30. ubiegłego wieku, gdy słowa te były pisane. Dziś bardziej jeszcze niż dawniej skłonni jesteśmy do „posługiwania się” ludźmi, szczególnie w rzeczywistości rynkowej. Zdarza się przecież niejednokrotnie, że pracownicy traktowani są wyłącznie jak narzędzia potrzebne do wykonania założonego planu; klienci czy partnerzy biznesowi – jako element konieczny do osiągnięcia zysku, a pracodawcy jak demiurgowie zdolni do spełniania różnorakich potrzeb i zachcianek. Filozofia personalistyczna jest przede wszystkim wezwaniem, by człowieka nie ujmować tak wąsko. Ludzie – wszystko jedno, jakie w życiu społecznym odgrywają role – nie powinni być traktowani przedmiotowo. Osoba to nie zbiór informacji, który umożliwia komuś innemu kumulację materialnych zysków czy zewnętrzne sterowanie kimś, w kim tylko taki zbiór się widzi.
Dlaczego człowiek jest osobą?
Personaliści są przekonani, że kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest uznanie, że wszyscy ludzie mają tę samą godność, tzn. godność wspólną dla siebie, bo każdy człowiek jest nią obdarzony.
Autokreacja, komunikacja, przynależność
Przedmiotowe widzenie sprowadza ludzi do, jak pisał Mounier, „roli dobrze zbudowanych i dobrze działających maszyn”. Tak ukształtowana rzeczywistość nie ma nic wspólnego z autentycznym rozwojem ludzkości. Jest za to:
(...) przeciwieństwem świata osobowego, a to dlatego, że wszystko jest w nim urządzane, a nic się nie tworzy, nic w nim nie przeżywa przygody odpowiedzialnej wolności. Czyni on z ludzkości ogromny żłobek niemowląt. (...) Osoba nie jest najcudowniejszym przedmiotem świata, przedmiotem, który moglibyśmy poznawać z zewnątrz, jak inne. Jest ona jedyną rzeczywistością, którą poznajemy i zarazem tworzymy od wewnątrz. Wszędzie obecna, nigdy nie jest dana.
Wzniosłe te słowa mogą zdawać się nieprzekonujące dla tych, którzy chcieliby widzieć w sobie przede wszystkim rynkowych graczy. Przedstawiona przez Mouniera alternatywa „świata osób” może się wydawać nieosiągalna, a nawet fałszywa w swej naiwnej postulatywności. Mounier przekonywał jednak, że osoby nie należy postrzegać jak niewyrażalnego, nieprzystającego do codziennego doświadczenia konstruktu. Bowiem:
Bogate doświadczenie, zanurzając się w świat, wyraża się w nieprzerwanym tworzeniu sytuacji, reguł i instytucji. Ponieważ jednak te rezerwy osoby są nieograniczone, nie wyczerpuje się ona w tym, co ją wyraża, ani nie zniewala jej to, co stanowi jej uwarunkowanie. Podobnie jak nie jest widzialnym przedmiotem, tak samo nie jest ona wewnętrzną pozostałością, ukrywającą się za naszymi zachowaniami substancją, abstrakcyjną zasadą naszych konkretnych gestów: to także byłby sposób bycia przedmiotu lub widmo przed‑ miotu. Osoba jest przeżywaną działalnością autokreacji, komunikacji i przynależności [podkr. SD], która daje się uchwycić i poznać w swoim akcie jako ruch personalizacji(E. Mounier, Przystępne wprowadzenie w świat osoby, w: tegoż, Wprowadzenie do egzystencjalizmów oraz wybór innych prac, wybór i opracowanie J.Zabłocki, Kraków 1964, s. 8–9.).
Wszyscy ludzie są zatem osobami, ale każdy człowiek z osobna również osobą się staje dzięki własnym wysiłkom, dzięki spotkaniu z innymi oraz dzięki byciu w określonej grupie czy wspólnocie. To właśnie oznacza przywołany powyżej „ruch personalizacji”, dzięki któremu siebie i innych rozpoznajemy jako osoby.
Norma personalistyczna: każdy człowiek ma godność
Spróbujmy nieco głębiej rozważyć to, co w swej refleksji zaproponował Mounier. Dlaczego człowiek jest osobą? Personaliści są przekonani, że kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest uznanie, że wszyscy ludzie mają tę samą godność, tzn. godność wspólną dla siebie, bo każdy człowiek jest nią obdarzony. To pierwotna właściwość ludzkiego istnienia, która nie wynika z żadnych zasług konkretnych jednostek. Wartość osoby nie bierze się z jej indywidualnych wysiłków, talentów czy osiągnięć. Człowiek ma godność, bo takie właśnie jest znaczenie bycia człowiekiem. Owo człowieczeństwo jest niezbywalne – z niego wynikają inne konstytutywne cechy osoby: wolność rozumiana jako autonomia (możliwość stanowienia o sobie) oraz umiejętność działania i tworzenia, a także podmiotowość – posiadanie własnej tożsamości odróżniającej od innych. Ludzka godność wyraża się również w tym, że człowiek ma zdolność poznawania świata. Nikt z nas nie jest ograniczony do bezpośredniego otoczenia. Ludzie nigdy nie są zanurzeni całkowicie w sytuacje i konteksty, w jakich aktualnie się znajdują. Zdolność poznania pozwala osobie na rozumne i niezdeterminowane odnoszenie się do zdarzeń, idei i innych osób, które mogą pojawić się w polu jej doświadczenia. Owo doświadczenie w przypadku każdej z osób jest jednak tylko dla niej właściwe. Dlatego personaliści podkreślają niepowtarzalność i niezastępowalność osób. W tym również wyraża się godność. Pozbawianie kogoś godności to naprawdę ciężkie przewinienie. Szacunek dla niej to nie tylko miernik poziomu kultury, lecz także probierz człowieczeństwa. Godność osoby ludzkiej – każdej osoby ludzkiej, bez względu na to, czy jest ona zasłużona dla społeczeństwa, ładna, inteligentna czy sympatyczna bądź użyteczna dla nas – jest podstawą moralności. Immanuel Kant zakładał, że żaden człowiek nigdy nie powinien być traktowany przez innego człowieka jako środek do osiągania celów. Personaliści rozszerzyli znaczenie tej maksymy. Jan Paweł II mówił na przykład, że każdej osobie należna jest afirmacja ze względu na nią samą (Zob. K.Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 1982, s. 43.). Wartość każdej osoby może być poznana i powinna być uznana. Taki jest sens normy personalistycznej.
Indywidualistyczne spełnienia to jeszcze nie rozwój
Są tacy, którzy utrzymują, że stosowanie normy personalistycznej w działalności ekonomicznej w wielu przypadkach dowiodłoby niezbicie utopijności tej normy. Osoba nie stanowi wygodnej kategorii w świecie, w którym rządzi maksymalizacja zysku i odbywa się nieustanny pojedynek o sukces i prestiż. Odrzucenie myślenia skierowanego na osobę niesie jednak poważne skutki, także ekonomiczne. Nie chodzi tu tylko o – zdaniem wielu zbyt abstrakcyjne – „dobro świata” czy „dobro ludzkości”. Uprzedmiotawianie osób może mieć negatywne konsekwencje także w mniejszej skali. Pisał Mounier:
Traktuję drugiego człowieka jak przedmiot, kiedy traktuję go jak nieobecnego, jako zbiór informacji dla mojego użytku (...) albo jako narzędzie zdane na moją łaskę i niełaskę; albo kiedy kataloguję go nieodwołalnie, co oznacza właściwie zwątpienie w niego. Traktować go jak podmiot, jako byt obecny, znaczy przyznać, że nie mogę go zdefiniować, sklasyfikować, że jest niezgłębiony, pełen nadziei, i że on sam dysponuje tymi nadziejami; to znaczy dać mu kredyt. Zwątpić w kogoś to wydać go na łup zwątpienia. Przeciwnie, kredyt wspaniałomyślności daje plon nieograniczony (E. Mounier, Komunikacja, w: Wprowadzenie do egzystencjalizmów..., dz. cyt., s. 39.).
Zwątpienie nie może być kategorią dominującą w działaniach ekonomicznych. Egoistyczne szacowanie zysków i strat potrafi wpływać destrukcyjnie na świat osób. A w takim właśnie świecie mimo naszych mniej czy bardziej racjonalnych, a osobowych kalkulacji żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Negatywnym skutkiem przedmiotowego traktowania osób nie musi być tylko nasz własny dyskomfort moralny, gdy – w imię rzekomych „wyższych racji” – nie pozwalamy np.naszym pracownikom na (zarówno zawodowy, jak i osobisty) rozwój, a przed klientami świadomie zamykamy możliwości, które wpłynęłyby na poprawę ich ekonomicznego czy nawet egzystencjalnego statusu. Wątpienie w dobro pojawiające się w relacjach międzyosobowych to w gruncie rzeczy wątpienie w istnienie moralnego ładu w świecie. Bez tego ładu, bez chęci odnoszenia się do niego nie może mieć jednak sensu żadne ludzkie działanie, także ekonomiczne.
Negatywnym skutkiem przedmiotowego traktowania osób nie musi być tylko nasz własny dyskomfort moralny, gdy nie pozwalamy np. naszym pracownikom na rozwój, a przed klientami świadomie zamykamy możliwości, które wpłynęłyby na poprawę ich ekonomicznego czy nawet egzystencjalnego statusu. Wątpienie w dobro pojawiające się w relacjach międzyosobowych to w gruncie rzeczy wątpienie w istnienie moralnego ładu w świecie. Bez tego ładu, bez chęci odnoszenia się do niego nie może mieć jednak sensu żadne ludzkie działanie, także ekonomiczne.
Miarą dla właściwej oceny takiego działania niekoniecznie musi być doraźny indywidualny sukces (zarówno w przypadku poszczególnych ludzi, jak i firm czy instytucji), choć nasza epoka sukces ów próbuje ustawiać na szczycie hierarchii wartości. W takiej perspektywie personalizm może wydawać się naiwnym postulatem bez większej szansy na urzeczywistnienie w świecie pędzących indywidualności. Pojawia się jednak coraz bardziej powszechnie świadomość, że ów pęd wcale nie jest motorem rozwoju ludzkości (taki, nieco patetycznie dziś dla wielu brzmiący, kwantyfikator niekoniecznie w tym przypadku użyty jest na wyrost). Po pierwsze dlatego, że ci, którzy się mu poddają, często przestają być dyspozycyjni dla innych (a i dla samych siebie) tam, gdzie to konieczne. Bo, jak pisał Mounier:
(...) rozwój osoby odbywa się jedynie poprzez stałe oczyszczanie się z tkwiącego w niej indywiduum. Rozwój nie następuje poprzez kierowanie uwagi na siebie, a przeciwnie – poprzez „czynienie się dyspozycyjnym” (...), dzięki czemu stajemy się coraz bardziej przejrzyści dla siebie i dla kogoś drugiego. (...) Widzimy więc, że pierwszą troską indywidualizmu jest ześrodkowanie jednostki na sobie samej, pierwszą troską personalizmu natomiast dążenie do odwrócenia jej od siebie, ustawienia w otwartych perspektywach osoby.
Społeczność osób na wolnym rynku
Indywidualistyczna kultura zwątpienia w innych przekłada się też na postępujące rozrywanie relacji społecznych. I to jest kolejny powód tego, że jednostkowy pęd do osiągnięcia sukcesu bez oglądania się na innych nie może być motorem rozwoju. Rzeczywistość zamkniętych, nastawionych na własny sukces monad staje się przestrzenią, w której coraz bardziej widoczny jest brak komunikacji. To wedle personalistów bardzo negatywny aspekt świata, w którym nie bierze się pod uwagę niezbywalnej wartości osób. Potrzeba wysiłku, by tę sytuację zmienić. Taką zmianę może zapoczątkować propagowanie normy personalistycznej z jednoczesnym ukazywaniem społecznych konsekwencji jej stosowania. Warto w tym miejscu raz jeszcze odwołać się do Mouniera:
(...) osoba ukazuje się nam także jako obecność skierowana ku światu i innym osobom, wmieszana w świat i między inne osoby, bez kresu, w perspektywie powszechności. Inne osoby nie ograniczają jej, one pozwalają jej być i wzrastać. Osoba istnieje, tylko zwracając się ku drugiemu człowiekowi, tylko poprzez drugiego człowieka może siebie poznać, tylko w drugim człowieku może się odnaleźć. Pierwotnym doświadczeniem osoby jest doświadczenie drugiej osoby. „Ty”, a z nim „my” poprzedza „ja” lub co najmniej temu „ja” towarzyszy”. Osoba (...) jest więc z natury komunikowalna, jedyna pośród innych bytów. Trzeba wychodzić od tego podstawowego faktu. (...) Z chwilą kiedy łączność wzajemna słabnie albo kiedy się zrywa, zatracam się dogłębnie sam: wszystkie szaleństwa polegają na klęsce stosunków z drugim człowiekiem – alter (drugi, inny) staje się alienus (obcy), z kolei ja sam staję się dla siebie obcy, wyalienowany. (...) Pierwszym aktem osoby jest więc dążenie wraz z innymi do społeczności osób, której struktury, zwyczaje, uczucia i wreszcie instytucje wyznacza sama natura osób: społeczności (...)
Wspomniane przez Mouniera dążenie powinno urzeczywistniać się także w miejscu pracy oraz w relacjach o charakterze ekonomicznym i biznesowym. Niesłuszne jest bowiem przekonanie, że wszystko za nas załatwi w tym względzie wolny rynek, jakkolwiek wielu skłonnych jest dziś przypisywać mu boskie atrybuty z wszechmocą i wszechskutecznością na czele. W świecie, w którym osobom przyznajemy najwyższą wartość, nasza dyspozycyjność względem nich oznacza również odpowiedzialność za podejmowane przez nas działania. Nie jest obojętne, czy w rzeczywistości wolnorynkowej kierować się będziemy normą personalistyczną, czy też raczej będziemy pozwalać sobie na postępowanie wolne od tej perspektywy. I nie chodzi tu tylko o nasz potencjalny dyskomfort moralny, ale także o wysiłek na rzecz lepszej, bardziej sprawiedliwej społeczności osób, której niezbywalną częścią jest przecież każdy z nas.
Wolno wierzyć, że bez takiego wysiłku nie są w stanie zaistnieć ani autentyczna ekonomia, ani prawdziwie skuteczne zarządzanie.
Comments